Cześć!
W sobotę skorzystałam z cudownej pogody (mam na myśli, że nie było ani za gorąco, ani za zimno, jak dla mnie idealnie ^^) i pojechałam do pewnego parku...
Zdziwiło mnie, że było strasznie mało ludzi, ale dla mnie lepiej.
Zdjęć mało, bo mimo wszystko jacyś przechodnie się kręcili...
Najlepsza była pani z pieskiem... Jak już mnie minęła, to jeszcze się odwróciła, a ja się wtedy zaczęłam bezgłośnie śmiać, co sprawiło, że pewnie w jej oczach wyszłam na jeszcze większą wariatkę, ale to niiiiic xD
---A TERAZ CZĘŚĆ NARZEKANIA (możecie nie czytać, nie będzie mi przykro :p)---
Nie mam pojęcia jak wytrzymam jeszcze 38 (około) dni, tutaj, pod jednym dachem z moją "kochaną" mamusią.
No przepraszam bardzo, darcie japy o to, że czytam książkę zamiast biegać nie wiadomo gdzie chyba nie jest normalne? Powinna się cieszyć, że lubię czytać, ale ona taka właśnie jest, że się na mnie wydziera o byle gówno. Nie rozumie tego, że moje siedzenie w domu jest moim sposobem na pogodzenie się z utratą kolejnych przyjaciół. Może to nie jest najlepszy sposób, ale chcę się od nich trochę odciąć, bo wiem, że będą za mną tęsknić. Pewnie mniej niż ja za nimi, ale to już nie ważne. Bo gdyby nie moja matka, to wszystko byłoby ok, mieszkałabym sobie nadal w miasteczku pod Krakowem, miała nadal tych samych przyjaciół co w podstawówce, a przynajmniej nie straciłabym z nimi aż tak kontaktu. To nic, że przez 4 lata odbiła jej jakaś szajba i dzięki niej mam tak zrytą psychikę, że wolę nie myśleć co ze mną będzie w przyszłości. Owszem, przyznaję, ja też mam jakiś wkład w to, że nasze kontakty się tak zepsuły, choćby przez to, że przestałam chodzić do kościoła i zrezygnowałam z bierzmowania, ale nie wiem co takiego zrobiłam, że nie potrafimy już normalnie rozmawiać. Przydałaby się jakaś "grupowa" wizyta u psychologa, ale teraz to już mam to głęboko gdzieś. Dodatkowo, wczoraj jak siedziałam prawie cały dzień u siebie w pokoju, zdałam sobie sprawę, że jakbym sobie podcięła żyły i wykrwawiała bardzo powoli, to ona znalazłaby mnie już martwą, dopiero wtedy, kiedy znalazłaby nowy pretekst, żeby trochę na mnie pokrzyczeć.
SPOKOJNIE, NIC NIE PLANUJĘ... Jeszcze nie straciłam nadziei na lepszą przyszłość, poza tym, to nie jest żadne wyjście.
Wybaczcie, musiałam się wygadać. Nie wiem czemu piszę to tutaj, a nie dzwonię do przyjaciela, ale poczułam jakąś taką niewytłumaczalną chęć, żeby to zrobić.
Chyba nie powinnam oczerniać własnej rodzicielki w "internetach". Trudno.
---KONIEC NARZEKANIA---
Muszę Was uprzedzić, że gdzieś do 13 sierpnia nie będę komentować Waszych postów, bo zostało mi mniej niż 200 MB transferu.
Tzn, nie wiem kiedy mi się to wykorzysta, pewnie gdzieś od jutra...
Do następnego posta! ;)
(och, och, moi kochani Architeci ♥ gdzieś tak do połowy jest strasznie spokojna...)