Cześć.
Możecie mnie zabić za tą niesamowicie długą przerwę w blogowaniu, ale nie chciałam robić tego na siłę, bo zwyczajnie mijałoby się to z celem, prawda?
Od razu mówię, że nie wracam do tak częstego dodawania postów jak kiedyś.
Jeżeli zrobię coś fajnego, z czego będę zadowolona, to się z Wami podzielę :)
Podczas świąt była u mnie (nadal niezmiennie xD) ukochana Amaret.
Miała ze sobą cholernie piękną Poppy Parker, którą możecie oglądać na jej wspaniałym blogu.
Porobiłam jej kilka niezbyt pracochłonnych zdjęć.
Między zdjęciami opowiem Wam troszkę co się u mnie działo przez ten czas.
W ostatni weekend ubiegłych wakacji przyjechał po mnie tata, zapakowałam swoje rzeczy do samochodu i pojechaliśmy.
Od tamtego czasu żyję sobie w Krakowie, jak z resztą pisałam.
Jest mi tu o wiele lepiej, pod wieloma względami, ale mimo wszystko tęsknię, zwłaszcza za bratem...
Życie koncertowe u mnie rozkwitło niespodziewanie, dzięki poznaniu pewnej dziewczyny, słuchającej dokładnie takiej samej muzyki jak ja. To takie piękne mieć przyjaciela, z którym można słuchać "darcia" na lekcji :3
Również dzięki niej poznaje bardzo dużo wspaniałych ludzi, mam możliwość siedzenia na backstage'u w trakcie mniejszych koncertów, głównie polskich core'owych zespołów, także nowe wspomnienia powoli zacierają te przykre z przeszłości i to ich staram się trzymać, jednak ciągle, można by powiedzieć, wiszę nad przepaścią, dlatego wolę nie rozmyślać za dużo, tak jak to miałam w zwyczaju.
Co do koncertów, daty ułożyły mi się tak pięknie, że wypadają mniej więcej co miesiąc.
Tylko odliczam do marcowego gigu z Architects na czele i Northlane jako support (+dwa inne, ale za nimi nie szaleję xD)
57 dni.
Mam możliwość robienia zdjęć na tych mniejszych koncertach, muszę tylko kupić obiektyw, jasny obiektyw, najlepiej ze stałym światłem 2.8. Więc od marca zaczynam oszczędzać hajsy :D
Jeżeli chodzi o to, jak przyjęli mnie w klasie, czego się tak panicznie bałam, to muszę Wam powiedzieć, że teraz wydaje mi się to śmiechu warte. Każdy był przyjaźnie nastawiony, koleżanki z klasy praktycznie od razu przyjęły mnie "pod swoje skrzydła". Z chłopakami nieco gorzej, bo jednak to Nowa Huta :D
Praktycznie każdy jest tam "dresem", głównie z wyglądu, bo nie szufladkuję, ale śmiało mogę stwierdzić, że ponad połowa tych dresów w pełni zasługuje na to miano.
Na wycieczce klasowej miałam okazję wytłumaczyć wszystkim jak to ze mną było, że mieszkałam w Krakowie, ale wyjechałam do tej nieszczęsnej Warszawy na cztery lata, bla bla blaaa...
Więc teraz jest już bardzo fajnie :D
W moim zbiorze lalek nic nie przybyło, ani nie ubyło...
Chociaż nie do końca.
Pewnej słonecznej niedzieli pojechałam z tatą na grzyby. Wzięłam aparat, Spectrę i Claw...
Miałam w głowie naprawdę fajny pomysł, do którego musiałam wykorzystać rączki Claw i...
Zgubiłam jej jedną dłoń w liściach.
Totalna porażka. Chyba właśnie wtedy straciłam zapał do lalkowania.
To by było na tyle, tak myślę...
Wyszłam z wprawy w robieniu zdjęć lalkom, bo teraz w szkole na nas cisną bardzo, jeżeli chodzi stricte o robienie zdjęć, więc staram się poświęcać wolny czas na to, co faktycznie jest mi w zawodzie potrzebne.
A no i, nie zaliczyłam tego semestru z niemieckiego, hehe, cudownie.
Ale jeszcze tylko jutro i dwa tygodnie wolnego ♥
Zrobiłam chyba krzywdę Jacksonowi.
To znaczy, mi się podoba, bo lubię piercing i w ogóle, ale Wam może nie przypaść do gustu
Całość pokażę w następnym poście, zostawię Wam tylko małą zachętę, lub wręcz przeciwnie xD
PS. Macie instagramy? Tak, dałam się namówić na ten szajz... Ale w sumie to nie żałuję.
Jakbyście chcieli sobie pooglądać moją twarz, to proszę:
follow za follow (nie wierzę, że to piszę -.-)
Także, do napisania! :)
(muszę zmienić wygląd bloga, bo już mi się nie podoba...)